17 kwietnia 2008, 03:36
Czasami myślę sobie o tym jak to by by wyglądało gdybyś tu była ze mną w danej chwili… Pewnie już dawno drzemałabyś na kanapie obok mnie, zaś ja jako mężny i wytrwały facet męczyłbym kolejny etap projektu w CADzie. Pewnie zamiast skażonej fetą krwi w żyłach płynęłaby mi napędzające wszelkie życie miłość. Pewnie wspinałbym się na wyżyny mojego intelektu i budownalnej wiedzy, tylko po to aby szybciutko dołączyć do Ciebie. Pewnie znowu zaspalibyśmy na nasze konsultacje, jak to zwykło bywać setki razy. Pewnie jak zawsze zdążylibyśmy z wszystkim na ostatnią chwilę.
Teraz jednak siedzę sam, naspidowany jak TGV. Zły i rozgoryczony tym, że zlałaś moje wołanie o pomoc. Wołanie człowieka, który nie bał się zjechać na 1200 i zapierdalać na podścianowych przez całe wakacje i na nocki w czasie semestru, nawet pomimo astmy oskrzelowej, nawet pomimo tego, że dwa razy cudem uszedł z życiem ,przy 50*C zaduchu i na wiertnicy ciśnieniowej – wszystko to tylko po to aby spędzić z Tobą wakacje w kraju. Wołanie człowieka, który zapierdalał za trzech (w tym i Ciebie moja droga) nad inwentarką 84 m długości bloku – tylko po to aby mieć pieniądze na wymarzony samochód, za pomocą którego dystans pomiędzy naszymi miastami zmalałby do 15 minut. Człowieka, z którym byłaś 2 pierdolone lata – dzień w dzień, zajęcia w zajęcia, nocka w nockę. Człowieka, z którym miałaś się zaręczać w tym roku.
Powiedziałaś mi, że nie chcesz być nieszczęśliwa, i że nie wierzysz w moje bajki o narkomanii. Bo niby jak to się można wjebać, przypierdalając 2,5 miecha non stop fetę – w 4-5 dniowych ciągach bez snu?! Przecież wiesz, że nie można, odstawia się ją jak mleko! I chuj, że prawie zamknęli mnie w wariatkowie; i chuj, że okradam moich – co jak co, kochanych rodzicieli – żeby mieć na dragi; i chuj, że nie pamiętam dnia, w przeciągu ostatniego miesiąca, w którym nic nie przyjebałem; i chuj, że mam jakieś pierdolone migreny z krwotokiem i paraliżem kończyn; i chuj, że nie pozostaje mi nic innego jak czasem sobie pozrzędzić na „życie” i zawyć do księżyca. Bo ostatnią osobą, którą bym dopuścił do siebie w tym gównie, byłaś Ty. Wszystko rozumiem, nawet to, że zaufanie zdechło w męczarniach. Tylko po co mnie kopałaś i wyszydzałaś? Nie mogłaś dać mi spokoju? Moja pozycja w grupie zawsze była silna i teraz to Ty jesteś banitą i zaplutym obłudnikiem. Ze mną się nie zadziera w ten sposób.
Może to i dobrze, że teraz wyszło jacy jesteśmy naprawdę.
Nie chcę się w tym taplać, pierdole sentyment. Teraz ważniejsze jest to abym wyszedł z tego gówna. Niedługo czas znów stawić czoło tak prozaicznie_kurewsko_trudnemu porankowi. Kiedy to słoneczko zaglądnie do mojego pokoju, rozświetli kieszenie mocno nieświeżych spodni w których to można będzie doszukać się pustej samary, którą trzeba by było zapełnić – czymkolwiek.